Wiele mówiło się o tym sezonie jako o czasie przejściowym dla Saint-Étienne. Czasie, w którym na pierwszy plan zamiast boiskowych dokonań wysuną się sprawy organizacyjne – czyli poszukiwanie chętnego na kupno klubu inwestora. Tyle że to wyniki osiągane przez „Zielonych” wychodzą przed szereg. I to nie z tych dobrych powodów.
Znikające zielone i parę miłych chwil
W kwietniu tego roku duet przewodzący Saint-Étienne, czyli panowie Caïazzo i Romeyer ogłosili wystawienie klubu na sprzedaż. Kibice z jednej strony traktowali to jako dobrą wiadomość, bo obaj dżentelmeni są uznawani za głównych sprawców wszystkich trapiących ASSE problemów. Ale jednak to liczby ukazywały prawdziwą skalę kłopotów Saint-Étienne, jak i tego, że aby klub dalej funkcjonował w elicie, znalezienie kupca jest praktycznie nie do uniknięcia. Według wyliczeń budżet uszczuplił się aż o 40 milionów euro! Co przy dwóch mocnych sprzedażowo sezonach 19/20 oraz 20/21 (za statystykami portalu Transfermarkt prawie 90 milionów euro zarobku) jest rzeczą niewątpliwie ciekawą, ale nie niewytłumaczalną. Francuska piłka ma przecież trapiący ją kryzys praw telewizyjnych, tnący budżety klubów niczym maczeta.
To nie mógł być pozytywny znak na letnie mercato. Przy takich brakach w klubowym budżecie wszelka aktywność na rynku transferowym była wykluczona. Przez dłuższy więc czas przy Saint-Étienne w rubryce „transfery przychodzące” widniała jedna wielka kreska. Dopiero ostatniego dnia okienka ASSE sfinalizowało przyjście zawodnika do klubu. Do zespołu „Zielonych” – oczywiście na zasadzie wypożyczenia – dołączył Urugwajczyk Ignacio Ramirez, napastnik Liverpoolu. Tego z ojczyzny, rzecz jasna. I to, poza powrotami z wypożyczeń byłoby na tyle.
Dobrą wiadomością było przedłużenie kontraktu z Romainem Hamoumą. Choć ten fakt nie był do końca taki pewny, bowiem Francuzem interesowały się m.in. Nicea (gdzie o Hamoumę miał zabiegać Christophe Galtier) oraz Troyes (według doniesień oferowało doświadczonemu skrzydłowemu aż dwuletnią umowę). Ale 34-latek pozostał w Saint-Etienne, podpisując roczny kontrakt. Z jednej strony to ważny ruch, bo taki zawodnik może śmiało pełnić rolę mentora dla młodszych piłkarzy, których w ASSE przecież jest cała masa. A z drugiej, czy nie jest to dla Hamoumy ostatnie tango?
Pierwsze trzy kolejki dały nadzieję, że może tak źle nie będzie. Wprawdzie były to „tylko” trzy remisy, ale każdy punkt był wywalczony po dość solidnej grze. Zwłaszcza trzeci mecz mógł imponować – Saint-Étienne w samej końcówce pozbawiło zwycięstwa wciąż przecież urzędującego mistrza, Lille. Ale kolejne pięć spotkań na pewno nie było „złotą piątką”. Bilans tej serii to pięć porażek, trzy gole strzelone, aż czternaście straconych oraz tuziny siwych włosów na głowach co wrażliwszych kibiców „Les Verts”. Aha, i do tego osunięcie się na ostatnią pozycję w ligowej tabeli, tak gdyby góra lodowa nie była wystarczająco wysoka.
Gdzie nie spojrzysz, tam kłopoty
Zawsze gdy drużyna spisuje się poniżej oczekiwań, prowadzi to do refleksji pokroju „grają słabo w ataku” albo „popełniają za dużo błędów w obronie”. Niby proste, mało wyrafinowane stwierdzenia, ale do Saint-Étienne pasują idealnie. W zasadzie to w tej drużynie panuje kumulacja jednego i drugiego.
W ofensywie razi brak pomysłu. Gra w przodzie najczęściej sprowadza się do uderzeń z każdej możliwej pozycji. Brakuje przebojowości i swoistego „planu B”. Albo inaczej – zbyt mało graczy próbuje wyjść poza schemat. Indywidualne zrywy, które prezentują Wahbi Khazri i Denis Bouanga to zdecydowanie za mało. Ruchy w fazie ofensywnej ASSE są do bólu przewidywalne. Większość zdobytych przez Saint-Étienne goli padła po błędach rywali. Oczywiście, wykorzystywanie pomyłek przeciwników to też ważna cecha, ale przydałoby się więcej inwencji twórczej. Zestawienie przedniej formacji cały czas się zmienia, Claude Puel co rusz próbuje nowych rozwiązań, a efektów tego próżno szukać. Zagrożenie i tak opiera się na działaniach wspomnianych wcześniej Khazriego oraz Bouangi.
W defensywie rotacji mniej odwrotnie proporcjonalnie do liczby traconych goli. Siedemnaście bramek to drugi najgorszy wynik ligi w tej materii. Saint-Étienne najpierw wydaje się opierać przeciwnikowi, by na końcu otworzyć mu drzwi do pola karnego. Obrońcy, zamiast wyrzucać intruza za fraki, proponują kawę, ciasteczka i miejsce przy stole. Nie pomaga nawet dużo wygranych wślizgów, mnóstwo bloków czy często udany pressing. Postawa pod własną bramką kładzie wszystko, co udaje się wywalczyć w wyższych partiach boiska.
Patrząc na kadrę Saint-Étienne, ma się nieodparte wrażenie, że jest ona niezbyt dobrze zbilansowana. I nie chodzi tu wcale o umiejętności piłkarzy, a raczej o ich doświadczenie. „Zielonych” tworzą przede wszystkim gracze młodzi i nieopierzeni, którzy albo mają na koncie dopiero jeden pełny sezon w Ligue 1, albo są gwiazdami jutra, jak np. Adil Aouchiche czy Lucas Gourna-Douath. Tych wyjątkowo zaprawionych w bojach jest w drużynie niewielu.
Co na boisku, a co za kulisami?
W kwestii boiskowej Saint-Étienne czeka chyba najważniejsze wydarzenie sezonu – czyli derby doliny Rodanu przeciwko Lyonowi. Teoretycznie, patrząc na formę, „Les Verts” wydają się stać na straconej pozycji, ale starcia z lokalnym rywalem zawsze rządzą się swoimi prawami. Nawet jeśli ostatnie starcie na Geoffroy-Guichard zakończyło się klęską. Może to spotkanie będzie dla ASSE przełomowe i napędzi ich na następne spotkania? Bo po derbowej potyczce następny mecz z bardzo trudnym rywalem czeka ich… dopiero z końcem listopada. Po przerwie na mecze reprezentacji czekają na nich kolejno Strasbourg, Angers, Metz oraz duet beniaminków, czyli Clermont i Troyes. A po tej piątce Saint-Étienne podejmie na swoim stadionie Paris Saint-Germain. Jeżeli jednak derby nie pójdą po myśli „Zielonych”, jeden scenariusz jest praktycznie pewny. W wypadku porażki z Lyonem pracę straci trener Claude Puel.
A organizacyjnie? Tutaj rozgrywa się swego rodzaju miniserial. Chęć kupna klubu zgłosił pochodzący z Kambodży Norodom Ravichak. W Polsce oczywiście wywołało to porównania do sytuacji z Wisłą Kraków i Vanną Ly, natomiast we Francji problem sprawiło zupełnie co innego. Wszystkie media jak jeden mąż przedstawiały Ravichaka jako „następcę królewskiego tronu” Kambodży. Do tego stopnia, iż do akcji wkroczył nawet kambodżański Pałac Królewski, dementując, jakoby w królestwie taki status w ogóle istniał. Co nie zmienia faktu, że Ravichak jest z obecnym królem Kambodży spokrewniony.
Norodom Ravichak deklaruje się jako frankofil, chcący poprzez przejęcie Saint-Étienne nawiązać do wspaniałych czasów współpracy Francji z Kambodżą. Wszystko brzmi wspaniale, wręcz podniośle. Zasłużona dla francuskiej piłki drużyna otrzymująca iście królewską pomoc w drodze do odzyskania sławy… tyle że do przejęcia klubu przez Ravichaka jest bardzo daleko. KPMG, agencja konsultingowa nadzorująca sprzedaż ASSE, czeka na potwierdzenie gwarancji finansowych, tak aby oferta kambodżańskiego inwestora była w ogóle warta analizy. Dodatkowo Le Progres poinformował, że w zeszłym roku Ravichak negocjował możliwość współpracy z… Lyonem. Co ciekawe, wciąż ma nadzieję na dojście do porozumienia zarówno z OL, jak i z Saint-Étienne. Cóż, pozostaje życzyć mu powodzenia.
Na szczęście kambodżański niby-następca tronu nie jest jedynym kandydatem na nowego właściciela ASSE. W odwodzie pozostają dwaj niewątpliwie poważniejsi kandydaci – biznesmen Olivier Markarian oraz amerykański fundusz inwestycyjny Terrapin Partners. Markarian jest bardzo znany w szeregach klubu – od trzech lat zasiada bowiem w jego radzie nadzorczej. Ofertę mającego ormiańskie korzenie przedsiębiorcy wspiera pewien fundusz pochodzący z Luksemburga. Z kolei ofertę Terrapin firmuje swoim nazwiskiem Jérôme de Bontin, w latach 2008-09 prezydent AS Monaco. Co najważniejsze, to właśnie ci dwaj kandydaci zostali dopuszczeni przez agencję KPMG do dalszych rozmów. Bernard Caïazzo i Roland Romeyer mają nadzieję na ostateczne zakończenie sprawy sprzedaży AS Saint-Etienne do końca tego roku.
W zielonej części Rodanu potrzebny był wstrząs. ASSE jest zbyt zasłużoną dla francuskiego futbolu firmą, aby dryfować w odmętach marazmu i stagnacji. Upadkowi organizacyjnemu najpewniej uda się zapobiec, więc teraz pozostaje zatrzymać upadek sportowy. Filar drużyny Wahbi Khazri nawołuje wręcz do wetknięcia palców tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę i wzięciu się do ostrej pracy. Może w tym osobliwym szaleństwie jest jakaś metoda?
Bartek Gabryś
Skomentuj