Jak zaczyna się akcja „Ojca Chrzestnego” autorstwa Mario Puzo? Wcale nie w słabo oświetlonym gabinecie potężnego Dona, na Long Island w Nowym Yorku, ale zupełnie gdzie indziej. Na sali sądowej, gdzie sędzia odczytuje wyrok w sprawie napaści dwóch młodych mężczyzn na córkę Amerigo Buonasery. Zdruzgotany grabarz wraz z żoną, w spokoju wysłuchują treści sądowego rozstrzygnięcia. Ludzie, którzy oszpecili ich córkę, otrzymują łaskawy wyrok – trzy lata więzienia w zawieszeniu. Wstrząśnięty Bounasera, patrząc, jak oprawcy wychodzą na wolność, po dłuższej chwili milczenia, mówi pewnym głosem do swojej żony:
– Sprawiedliwość zapewni nam tylko Don Corleone.
Podobnie mają się sprawy innych ludzi, którzy w dniu wesela jedynej córki Dona, Connie, przychodzą do gabinetu Ojca Chrzestnego prosić o łaski. Potrzebują pomocy, sprawiedliwości, pozwoleń, rozwiązania problemów. Don Corleone gwarantuje im to, zaliczając gości do grona swoich, dozgonnych przyjaciół.
Podobnie, ale być może w mniej literackim stylu, rzecz się ma z innymi, rodzinami mafijnymi. Jeszcze parę dekad temu, ludzie na południu Włoch, wobec niemocy lokalnych władz lub skorumpowania machiny sądowniczej, przychodzili do lokalnych bossów, prosząc ich o pomoc i oferując swoje usługi w przyszłości. Mafia od początku swojego istnienia infiltrowała wiele dziedzin życia: politykę, sądownictwo, prasę, przemysł rozrywkowy, handel używkami, organizację nielegalnego hazardu i wiele innych. Dziś największe rodziny gangsterskie już dawno prowadzą legalne interesy, ale część z nich nadal działa w podziemiu, angażując się, chociażby w wyłudzanie państwowych dotacji.
Ludzie od zawsze pragnęli rozrywki, więc futbol od bardzo dawna przyciągał tłumy na stadiony. Piłkarze przez dziesięciolecia otrzymywali coraz wyższe kontrakty, a rozgrywki niezmiennie spotykają się z wysokim globalnym zainteresowaniem. Już parę dekad temu stało się nieuniknione – świat piłki nożnej i świat mafii zaczęły się przenikać. Przynajmniej we Włoszech, gdzie narodziła się La cosa nostra.
„Neapol to uczciwe miasto”
– Diego, podejdź tu! Diego, wyjdź na balkon! – krzyczał Carmine Giuliano, jedna z ważniejszych osób w całej organizacji Camorry.
Pod balkon nowej gwiazdy SSC Napoli, mafioso przywiózł najnowszy model volvo 900. Kiedy Maradona ukazał się jego oczom, dał mu ekskluzywny samochód w prezencie. Zdumiony Maradona rozpoznał przybysza i prędko zapytał:
– Ale co za to chcesz?
Carmine Giuliano, łagodnie się uśmiechnął, po czym odrzekł:
– Nic. Diego, zrób sobie ze mną zdjęcie.
Przypuszczalnie takie były początki długiej znajomości Maradony z mafijnym półświatkiem. Znajomości, która dała mu życie, jakiego tylko zapragnął, ale też znajomości, która, w późniejszym czasie, obróciła się przeciwko niemu samemu. Która niemal wpędziła go do grobu.
:quality(85)//cloudfront-us-east-1.images.arcpublishing.com/infobae/QJHIHEJOCZAS3HIZABRYH2USWI.jpg)
Ostatnie tygodnie sezonu 87/88 były, co najmniej, zagadkowe. Drużyna z Neapolu, która przez parę ostatnich miesięcy była niekwestionowanym liderem tabeli, nieoczekiwanie przegrała pięć meczów z rzędu, co zaprzepaściło szansę na drugie w historii klubu krajowe mistrzostwo. Miasto spod Wezuwiusza omal nie spłonęło z wściekłości. Na południu Włoch, gdzie, dzięki Maradonie futbol stał się religią, gorączkowo roztrząsano przyczyny nagłego paraliżu całej drużyny. Neapolitańczycy, którzy zaczęli przygotowywać się do powtórnego świętowania tytułu, musieli uznać wyższość AC Milanu, czyli rywala z bogatszej północy kraju.
Po paru latach, dzięki Pietro Pugliese prawda o tamtych wydarzeniach wyszła na światło dzienne. Jak ujawnił więzienny klawisz, neapolitańska Camorra mająca w swoich rękach znaczną część nielegalnych zakładów bukmacherskich, uznała, że scudetto AC Milanu będzie dla niej bardziej opłacalne. Gangsterzy poprosili piłkarzy z Neapolu o przysługę, a ci, rzecz jasna, nie mogli odmówić. Przy okazji, Pugliese pochwalił się dziennikarzom, że padł ofiarą oszustwa ze strony Diego Armando Maradony, który miał zapłacić za mało pieniędzy za dostarczenie sporej ilości kokainy.
Neapol był istnym rajem dla mafiosów. Ustawiano mecze, dostarczano narkotyki, załatwiano wspólne zdjęcia, imprezy, finansowe wpływy. Dopiero Aurelio De Laurentis, obecny właściciel SSC Napoli, wziął sprawy w swoje ręce i odbudował ruinę, którą stał się klub po długoletnich związkach z Camorrą. Maradona, kiedy w 1983 przybył do Neapolu, mimowolnie wszedł do paszczy potwora. Na powitalnej konferencji prasowej, francuski dziennikarz, Alain Chaillou zadał rozchwytywanemu Argentyńczykowi pytanie:
– Czy wiesz, że za twój transfer zapłaciła Camorra?
Obruszony prezydent SSC Napoli, Corrado Ferlaino błyskawicznie zareagował:
– Twoje pytanie jest dla nas krzywdzące. Neapol to uczciwe miasto.
Nikotynowy pożar
Małe, prowincjonalne miasteczka to doskonałe siedlisko dla członków mafii. Są tam nieodłączną częścią krajobrazu. Mają władzę, znajomości i pieniądze. Po części organizują życie lokalnych społeczności. Tuż po II Wojnie Światowej i wypędzaniu niemieckich wojsk z Półwyspu Apenińskiego, Włosi zaczęli organizować lokalne samorządy. W istocie padły one łupem lokalnych, dobrze zorganizowanych gangsterów, którzy w ten sposób uzyskali wpływy i umocnili swoje pozycje na wiele lat.
Kiedy w listopadzie 2009 roku, w San Luca, zmarł Antonio Pelle, czyli jeden z ważniejszych, kalabryjskich bossów, niektórzy gracze lokalnej drużyny, w następnym meczu, nałożyli, upamiętniające jego pamięć, czarne opaski, które miały symbolizować żałobę. Sprawa obiła się szerokim echem. Wybuchł, nagłośniony przez prasę, skandal. Piłkarzy zawieszano w lidze, a prezesa klubu, który, nawiasem mówiąc, był księdzem, pozbawiono funkcji na dwa miesiące. Nie obyło się bez kar finansowych. Mimo konsekwencji pamięć o lokalnym Ojcu Chrzestnym została zachowana.
Sam Antonio Pelle posiadał bogatą kartotekę kryminalną. Należał do znanej organizacji Ndranghety. Był notowany za włamania i posiadanie nielegalnej broni palnej. Na wielką skalę wyłudzał i prał brudne pieniądze. Włoska policja ustaliła, że podczas swojej gangsterskiej kariery, upłynnił ponad 1,5 miliarda lirów, czyli około 750 tysięcy euro. Był skazywany, przesiadywał w więzieniu, z którego brawurowo uciekł, prawdopodobnie, dzięki lojalności swoich mafijnych kolegów. Kiedy pralnia pieniędzy stała się obiektem medialnych zainteresowań, jego największym biznesem stał się przemyt narkotyków.
Związki włoskiego futbolu ze światem mafii regularnie stają się pożywką dla prasy. W ostatnich latach głośno było o Vincenzo Iaquinta, którego ojciec utrzymywał kontakty z Nicolo Sarcone, potężnym przywódcą mafii, który zasłynął wznieceniem ogromnego pożaru w barze wypełnionym papierosami. Iaquinta miał zawsze pomagać przyjacielowi ojca. Podpisywał koszulki, organizował bilety na mecze, docierał do największych włoskich, piłkarskich gwiazd. Raz zdarzyło się, że skutecznie zastraszył kolegę z zespołu.
We Włoszech, dziesiątki podobnych historii, co jakiś czas, wypływają do publicznej wiadomości …
Węgrzy kupują rzymskie Lazio
Giorgio Chinaglia, w swoim czasie, był największym włoskim myśliwym pola karnego. Silny niczym tur, barczysty, wysoki napastnik budził przerażenie wśród obrońców przeciwników. Wychowany w walijskim Cardiff, w dzielnicy emigrantów, nauczył się grać twardo i bezkompromisowo. Na długo przed erą Alexa Del Piero, Antonio Di Natale i Filippo Inzghiego zostawał królem strzelców Serie A i zapewniał, pierwsze w historii, mistrzostwo Włoch dla rzymskiego Lazio. Szybko zdobył status bohatera. W 1976 roku wyjechał do Ameryki, aby grać w barwach Cosmosu Nowy Jork, w jednej drużynie z Pele, Franzem Beckenbauerem, Carlosem Alberto i Stanisławem Terleckim. Mimo tylu gwiazd Chinaglia odnosił liczne indywidualne sukcesy. Pięciokrotnie zostawał królem strzelców, dzięki czemu nowojorscy kibice nosili go na rękach.
Słynął z wybuchowego charakteru. „Long John” – jak mawiali na niego kibice, był jak wulkan. W 1974 roku, wraz z włoską reprezentacją pojechał na mundial do RFN. Po tym jak został zmieniony w meczu z Haiti, pokłócił się ze szkoleniowcem. Wpadł do szatni, którą momentalnie zdemolował. Był znany z niesubordynacji. Palił papierosy i zaciekle uprawiał hazard. Pewnego razu, trener Cosmosu, Eddie Firmani zebrał drużynę w przeddzień ważnego meczu. Zagroził, że jeżeli którykolwiek zawodnik wybierze się w nocy w miasto, nałoży karę wysokości tysiąca dolarów. Chinaglia wstał i zapytał kolegów, który z nich chciałby się dzisiaj zabawić. Rękę podniosło czterech zawodników. Uradowany Włoch wyjął z kieszeń pięć tysięcy dolarów i wręczył je skonsternowanemu trenerowi.
Ponad dwie dekady po tym jak zakończył piłkarską karierę, wyszło na jaw, że w latach 90. ubiegłego wieku, Chinaglia usiłował przejąć Lazio Rzym. Jako legenda klubu miał być twarzą całego przedsięwzięcia, a Comorra, z którą współpracował, inwestując w klub 24 miliony euro, chciała wyprać nielegalnie zdobyte pieniądze. Oficjalnie rzymski klub miała przejąć jedna z węgierskich firm farmaceutycznych. Sprawa upadła kiedy włoscy śledczy zaczęli się interesować ogromnymi pieniędzmi niewiadomego pochodzenia spływającymi na konto byłego piłkarza. Giorgio Chinaglia, przewidując, co wkrótce nastąpi, pierwszym lotem udał się do Stanów Zjednoczonych, dzięki czemu uniknął aresztowania. Ścigał go Interpol, ale w Ameryce, na Florydzie był bezpieczny.
***
„Prawnik ze swą teczką może ukraść więcej niż tysiąc ludzi z pistoletami.”
Mario Puzo, „Ojciec chrzestny”
***
Ludzie mafii pragną władzy i wielkich finansowych wpływów. Futbol im to gwarantuje, dodatkowo zapewniając rozrywkę i splendor. Piłkarscy działacze mają świadomość, że lepiej nie podpadać mafijnym organizacjom. A przynajmniej przekonał się o tym nieposłuszny Rino Foschi. Były dyrektor sportowy US Palermo, parę lat temu, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, na swojej wycieraczce znalazł pofarbowaną głowę konia.
To, co tutaj przytoczyłem to jedynie kropla w morzu. Chociażby w ostatnich latach miał miejsce głośny proces, w którym Fabio Quagiarella zeznawał przeciwko nękającym go stalkerom. Włoski napastnik i jego rodzina otrzymywali liczne pogróżki. Ponoć maczała w tym palce neapolitańska Camorra. W 2013 roku „La Republica” ujawniła nagrania rozmów między Fabrizio Miccolim, piłkarzem Palermo, a jednym z bossów sycylijskiej mafii. Miccoli zarzekał się, że nie ma nic wspólnego z gangsterami.
Mimo upływających lat nadal istnieją ludzie, którzy jak Don Vito Corleone składają liczne propozycje nie do odrzucenia …
Olgierd Bondara
Skomentuj